23 lutego 2014

Rytm

 

Jaki jest rytm Twojego serca?

W sensie biologicznym można to określić na podstawie badań wykonanych za pomocą specjalistycznej aparatury. Żeby poczuć bicie własnego serca, wystarczy chwycić za puls...

Nawet gdy o nim zapominamy, ono nie przestaje wybijać swojego rytmu - napisała o sercu Katarzyna Marcinkowska w stworzonym przez siebie kalendarzu.

A w sensie emocjonalnym i duchowym? Jeśli za serce uznać Twoje wnętrze - skrytą istotę Ciebie samego - to... Co wtedy? 

Jaki jest rytm Twoich potrzeb, pragnień i marzeń? 
Jakie jest Twoje indywidualne tempo wzrostu?
Jak często wsłuchujesz się w ten swój wewnętrzny, tylko Tobie przypisany rytm życia? 
Może żyjesz zbyt szybko, a może zbyt leniwie? 
Może zbyt często swój rytm naginasz do potrzeb innych?
A może nie liczysz się wcale z tempem życia Twoich najbliższych?

Być może już wiesz, że tak, jak teraz żyjesz, chcesz zawsze żyć. Wsłuchany w siebie. Może jest już w Tobie taka cisza, w której słychać serca szept. A Ty od nowa zanurzony w swój rytm. Nie za szybko, nie za wolno - tak jak trzeba. Może dokładnie już wiesz, czego chcesz i zamiast oszukiwać siebie, że się nie uda, poszukujesz drogi do zrealizowania marzeń. Spokojnie, bez nerwów, w swoim tempie. Nie wmawiaj sobie, że się nie da. Przecież to TWÓJ rytm. I nawet, gdy znów go zgubisz, możesz usiąść i przypomnieć sobie. Nie musisz szukać daleko. 

Odkryj, jak pulsuje życie w Tobie.

20 lutego 2014

Miłość wysokiej jakości



Inspiracją do napisania tego posta była dla mnie rozmowa z moją przyjaciółką na temat książki Williama i Marthy Searsów, którą polecałam ostatnio w bibliotece.

Moja znajoma (oczekująca swojego pierwszego dziecka) podzieliła się wrażeniami z lektury rozdziałów otwierających Księgę Rodzicielstwa Bliskości, zwierzając się, że trudno było jej przez nie przebrnąć, bo miała wrażenie pewnej oczywistości prezentowanych tam treści.

- Czułam, jakby ktoś mnie na siłę próbował przekonać do tego, że powinnam kochać swoje dziecko, jakby nie była to sprawa naturalna... 

Po chwili namysłu przyznałam jej rację. Tak, rzeczywiście! Dla mnie też zawsze oczywiste było to, że będę kochać swoje dzieci z całego serca i chciałabym stworzyć z nimi bardzo bliską relację.

Dlaczego więc filary Rodzicielstwa Bliskości Searsów oraz zasady Porozumienia Bez Przemocy Marshalla Rosenberga są dla mnie takim wielkim odkryciem?

Bo uczą mnie, jaka ta miłość właściwie powinna być. Pokazują mi na czym polega prawdziwie silna więź. Mówiąc krótko - pogłębiają moją świadomość.

fot. Krzysztof Wieczerzak ©

Przede wszystkim odkrywam, że kochać oznacza pozwolić moim dzieciom na to, by były SOBĄ. "Zaakceptować drugiego człowieka takim, jakim jest" - słyszałam to setki razy, wiele razy powtarzał to innym, ale dopiero od niedawna nie jest to dla mnie pusty frazes.

Zamiast na siłę dopasowywać dzieci do moich wyobrażeń i oczekiwań na ich temat, lepiej będzie, gdy z ciekawością i uważnością spróbuję obserwować, kim naprawdę są. Może zadziwię się wtedy tym, co lubią, a czego nie cierpią, co się im podoba, o czym marzą, czego się boją, a co sprawia im radość? Może zobaczę, jak się zmieniają, jak naprawdę się czują i jaki mają nastrój? Może uda mi się w końcu je poznać, zamiast przyklejać im etykietki i projektować na nie moje własne emocje? Może doświadczę radości przyjmowania ich takimi, jakimi są?


Zamiast na każdym kroku dyrygować nimi i kontrolować to, co robią, lepiej będzie, gdy im zaufam i ze spokojem będę przyglądać się ich naturalnemu, wrodzonemu, instynktownemu sposobowi bycia. Może przy okazji spotkam się z czymś, co dotyczy człowieczeństwa, a o czym dawno już zapomniałam, nie będąc od wielu lat dzieckiem? Może dotrze do mnie w końcu, że mam pełny wpływ na to, jaką jestem matką, a dopiero pośredni na to, jakie są moje dzieci? Może odkryję prawdę o ich odrębności i o tym, że nie wychowuję ich dla siebie?

Zamiast opiekować się nimi według sztucznych wytycznych dotyczących tego, co i jak często powinny jeść, w jaki sposób zasypiać, jak długo drzemać itp. i zamiast porównywać je nieustannie z innymi dziećmi w kwestii ich wzrostu, wagi i nabytych umiejętności, lepiej będzie, gdy spróbuję poznać ich indywidualny rytm życia, rozwoju i potrzeb. Może wtedy dotrze do mnie, że jest mi dane na co dzień brać udział w czymś ze wszech miar istotnym - towarzyszyć w cudzie stawania się człowiekiem jedynym, wyjątkowym i niepowtarzalnym?

Zamiast oczekiwać, że będą zaspokajać moje niespełnione pragnienia i oburzać się, gdy nie robią czegoś, co im każę, lepiej będzie, gdy dam im prawo, nie zgodzić się na wykonanie każdej mojej prośby i spróbuję zrozumieć ich punkt widzenia, gdy mi odmawiają. Może wtedy przestanę podejrzewać te małe i niewinne istoty o manipulację? Może nauczy mnie to mądrego przeżywania frustracji i odnajdę wiele innych sposobów zaspokajania swoich potrzeb?

Gdy samemu nie doświadczyło się w pełni  bezwarunkowej miłości i akceptacji, bardzo trudno jest taką miłość i akceptację dać innym. Trzeba potem samemu do-kochać małe dziecko, które nosi się w sobie. Zbawienne jest doświadczenie takiej miłości od innych w dorosłym życiu. I wiem, że przeżycie tego w relacji z Bogiem może być naprawdę uzdrawiające. 

Dla mnie jeszcze jednym sposobem, by podnosić jakość miłości, którą kocham moje dzieci, jest zdobywanie wiedzy na temat wychowania i przyglądanie się temu, jak bliskie rodzicielstwo praktykują inni. Dzięki odkrywaniu takich pozycji, jak Księga Rodzicielstwa Bliskości, dzięki wielu artykułom zamieszczanym na portalu Dzieci są ważne oraz Bliska Wiara, dzięki blogom takim, jak ten prowadzony przez Emilię czy Małgosię i dzięki wielu inspirującym rozmowom z przyjaciółmi, moja miłość dojrzewa, staje się bardziej świadoma.

Między dwójką moich dzieci jest różnica czterech lat. Jestem pewna, że każde z nich kocham równie mocno. A jednak między moim podejściem do synka, którego urodziłam niedawno, a sposobem opiekowania się córką, kiedy była niemowlakiem, widzę dużą różnicę. Jeśli tamten model wychowania był bliski, to ten teraz jest jeszcze bliższy. Na szczęście dla obojga. Bo staram się nie rozpamiętywać tych gorszych (w mojej obecnej ocenie) chwil z przeszłości, nie krytykować się za niedoskonałości. Jestem natomiast wdzięczna, że mogę obserwować jakościowy wzrost mojej miłości. To dodaje mi skrzydeł! Jest pociechą w momentach kryzysu. Czuję, że uczestniczę w czymś ważnym. Widzę, że macierzyństwo jest dla mnie potężną szansą rozwoju. Bo doświadczam, że praktykowanie miłości pomnaża ją i jest korzystne nie tylko dla moich dzieci, ale także dla mnie. Jakie to cudowne!

16 lutego 2014

Świątynia

 

W nawiązaniu do bogatej metaforyki DoM-u, chciałabym się podzielić jeszcze jedną inspiracją. 

Poza tym, że DoM można potraktować jako realne miejsce rozwoju (o marzeniu, które legło u podstaw mojego pisania, przeczytaj tutaj), jako przestrzeń, w której można rozwijać się w różnych obszarach i na rozmaite sposoby (zobacz posta, w którym wyjaśniam ideę pomieszczeń), jako swoiste laboratorium relacji, w której rozwijają się poszczególni członkowie rodziny (o czym pisałam wczoraj), można także swoje wnętrze potraktować, jako DoM, który wciąż się buduje, udoskonala (mała impresja na ten temat tu).

Właśnie w związku z tym ostatnim pomysłem, chiałabym zachęcić Was do obejrzenia krótkiego nagrania, w którym Monika i Marcin Gajdowie (polecani kiedyś w spiżarni) mówią o człowieku i jego wnętrzu, odwołując się do metaforyki świątyni. Film nosi tytuł Głębia jest w Tobie i przynależy do cyklu Stawanie się sobą.




Wydaje mi się to bardzo ciekawe nie tylko ze względu na puentę, w której mowa o najgłębszej warstwie człowieka, w której mieszka sam Bóg. 

Ważne jest dla mnie także to, że w tej perspektywie pełny rozwój człowieka obejmowałby wszystkie cztery sfery, z jakich jest zbudowany. Byłby więc ważny zarówno rozwój fizyczny (cielesny), intelektualny, jak i emocjonalny oraz duchowy.   

Patrząc na te cztery obszary, warto zapytać:

W jaki sposób rozwijasz się teraz w każdym z tych obszarów?
W którym z tych obszarów czujesz się najmocniej rozwinięty, a  w którym najsłabiej? 
O którą z tych sfer chciałbyś szczególnie zatroszczyć się w najbliższym czasie?

Myślę jednak, że i tak kluczowe pytanie pada w nagraniu, kiedy Marcin pyta, czy w ogóle dotykamy tego swojego najgłębszego jądra, w którym możemy przebywać z Bogiem...

15 lutego 2014

Laboratorium relacji

 

Gdy zaczynałam tworzyć tego bloga ponad rok temu, posłużyłam się metaforą DoM-u głównie dlatego, że chciałam, aby było to miejsce kojarzące się z ciepłą atmosferą i jednocześnie dobrze zorganizowane i uporządkowane. Sortowanie kolejnych wpisów według nazw pomieszczeń wynika z tęsknoty za tworzeniem miejsca, w którym można spotkać się z innymi lub pobyć samemu i potraktować to jako doświadczenie przyczyniające się do rozwoju siebie i drugiego człowieka.

Przez miniony rok wizja tego, czym chciałabym się zajmować w życiu ewoluowała. Teraz postrzegam DoM przede wszystkim jako Przestrzeń Rozwoju Rodziny

Rodzina jest dla mnie wielką wartością, powołaniem i wciąż spełnianym marzeniem. Celowo piszę: "spełnianym", a nie "spełnionym" albo "spełniającym się", gdyż uważam, że to ja ponoszę odpowiedzialność za to, jak wygląda moje życie i jestem gotowa nieustannie je kształtować. Żadne marzenie nie spełnia się samo, a o szczęście trzeba się ciągle starać i troszczyć. 

Rodzina jest też najbardziej naturalnym środowiskiem, w którym żyję. Teraz jestem pełnoetatową mamą. Mamą coraz bardziej świadomą. Coraz częściej dociera też do mnie, że to moją działalność zawodową wolałabym dopasować do mojego macierzyństwa, a nie odwrotnie.

Okrywam, że rodzina to ta pierwsza wspólnota ludzi, w której rozwija się człowiek. Najpierw jako dziecko, potem jako nastolatek, a później... Także jako dorosła osoba, która albo zakłada swoją własną rodzinę i wchodzi w nowe role współmałżonka czy rodzica, albo wybiera dla siebie inną ścieżkę. Myślę jednak, że nawet wtedy, gdy nie zakłada się swojej własnej, nowej rodziny, zawsze ta stara stanowi dla niego jakiś punkt odniesienia dla innych relacji, jakie tworzy na przykład we wspólnocie zakonnej czy w innych grupach społecznych, w których funkcjonuje. Jest to oczywiście spore uproszczenie. Niemniej jednak twierdzenie, że to rodzina właśnie jest podstawową komórką społeczną jest powszechnie znanym sądem.

Nie jestem już dzieckiem, a jednak widzę, że to właśnie rodzina stanowi pole, na którym wciąż się rozwijam. Życie zmienia się, mija czas, przybywa mi lat, staję się ciągle kimś innym, pozostając jednocześnie tą samą osobą. Dynamika zdarzeń, bieg upływających dni wymusza nieustanne konfrontowanie się z nowymi wyzwaniami. To w rodzinie - teraz jako żona i mama, w dalszej kolejności jako córka, synowa, bratowa etc. - uczę się rozpoznawać potrzeby, nazywać uczucia, rozwiązywać konflikty... Uczę się tu wszystkiego, co składa się moim zdaniem na sztukę mądrego i świadomego przeżywania życia. Co więcej, jako mama przez ten mój rozwój uczestniczę w rozwoju moich dzieci. To, jak będzie wyglądało kiedyś ich życie, w dużej mierze zależy od tego, co zobaczą teraz w naszym domu, w naszej rodzinie.

Dlatego widzę ostatnio moją rodzinę jako takie moje bardzo osobiste laboratorium relacji. W nim doświadczam przeróżnych rzeczy. Czasem dosłownie - robię doświadczenia, tzn. testuję pewne rozwiązania, sprawdzam, co działa, a co nie. Część wyników z tych doświadczeń pokazuje, że jakaś obrana strategia nie sprawdza się, nie służy rodzinie. Wtedy poszukuję innej. Zdarza się, że aby coś zadziałało i przyniosło wymarzony efekt potrzeba czasu. Wdrażanie niektórych praktyk bywa trudne, tym bardziej, że wiele zależy od pozostałych członków zespołu, którzy mogą chcieć współpracować albo i nie. Przede wszystkim jednak moja rodzina wydaje mi się taką wielką przestrzenią do obserwacji, śledzenia pewnych mechanizmów, wyciągania wniosków na przyszłość z sytuacji, które nie zawsze bywają łatwe. 

Biorąc to wszystko pod uwagę, chciałabym, aby mój blog ewoluował w kierunku dzielenia się wynikami tych różnych obserwacji i doświadczeń poczynionych w mojej rodzinie, bo wierzę, że może to przynieść korzyść nie tylko dla nas, ale i dla innych.

11 lutego 2014

od-planować życie

 

Łagodność, delikatność, czułość. 
Z tym kojarzą mi się wpisy na blogu, którym chciałabym Was dzisiaj poczęstować w spiżarni

blog o świadomym i pozytywnym macierzyństwie 

Emilia, która opowiada w nim o swojej relacji z córką, wydaje mi się jednak także osobą zdecydowaną, mądrą i konsekwentną. Konsekwentną nie w znaczeniu sztywności oraz braku elastyczności w kontakcie ze Śmieszką, swoją pociechą. Raczej konsekwentnie realizującą projekt od-planowania życia, czyli podążania za głosem dziewczynki, którą w sobie odnalazła.

Łagodność, delikatność, czułość...
Tak jak odczucia, które wiążą się dla mnie z tym zdjęciem.


Jednym z niewielu, jakie można znaleźć na tym blogu. Mimo że jego autorka nie załącza do swoich postów żadnych elementów wizualnych, mam wrażenie, że jej pisanie pomaga mi lepiej widzieć siebie, moje dzieci i otaczający nas świat. Ratuje mnie przed krótkowzrocznością i zaślepieniem

Ot, taki specyfik na przetarcie oczu :).

7 lutego 2014

Woda


fot. Krzysztof Wieczerzak ©


Może powinnam była rozpocząć te kuchenne zapiski od spraw elementarnych.

Źródlana, krystaliczna, przezroczysta...

Kocham jej plusk w fontannie, uwielbiam jak szumi w morskiej fali. Jednak najbardziej urzeka mnie jej szmer w górskim strumieniu. Głośny stukot potoku po kamieniach jest dla mnie odgłosem głębi, która przyzywa moje serce.

Głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków (Ps 42, 1). Bardzo lubię ten fragment Księgi Psalmów.

Woda jest żywiołem dającym życie. I o tej ożywiającej mocy nie chcę zapomnieć, sącząc ją podczas posiłków.
Lubię słuchać jej szelestu, gdy nalewam ją do szklanki. Czuć jej wilgoć na języku. Latem, kiedy jest gorąco, jej przyjemy chłód, kiedy spływa po przełyku, jest obietnicą spełnionego pragnienia. 

Oczyszcza moje wnętrze, nawilża każdą komórkę mego ciała.

Odżywia i pogłębia kontakt z życiem. Codziennie.

4 lutego 2014

Drzemka

 

Skulić się w kłębuszek i opatulić swoje ciało miękkim kocem...

Nie tylko wtedy, gdy jest się chorym.
Nie tylko wtedy, gdy jest się zmęczonym.
Nie tylko wtedy, gdy smutnym.

Troszczyć się o siebie nawet w te lepsze dni.

Stać Cię na taki luksus?