31 stycznia 2014

Oddech weź...

 

Podzielę się czymś bardzo osobistym. 

Bo już tylko tak chciałabym pisać: z serca, o życiu, dzieląc się własnym doświadczeniem. Bo wiem, że to jest bezcenne.

Skończyłam pisać swoją pracę doktorską. Powoli dociera do mnie, że: naprawdę --- już nigdy --- nie będę --- pisać doktoratu.

To bardzo uwalniająca myśl. Dokonało się. Nie dodam już żadnej kropki ani przecinka. Nie tylko dlatego, że nie mam na to czasu, ale też dlatego, że już ani nie trzeba, ani nie chcę. Dokonało się.

Praca nad tym trwała pięć lat. Może i byłoby krócej, ale nie chciałam zrezygnować z moich domowych i matczynych zajęć. Około rok temu dotarło do mnie, dlaczego tak naprawdę zdecydowałam się na robienie doktoratu i że wcale nie chcę całe życie kroczyć naukową ścieżką w sensie pracy na uczelni itd. Wtedy zrozumiałam, że moją pasją i misją jest pomaganie ludziom w rozwoju osobistym, ale też miałam głębokie przekonanie, że nie mogę mojego doktoratu tak po prostu rzucić. Potrzebowałam to doprowadzić do końca. Między innymi dlatego, żeby pozostać wierną sobie-z-przeszłości, wierną wobec tej Moniki, która pięć lat temu podjęła takie właśnie wyzwanie, kierując się marzeniem na miarę tamtego czasu. Chciałam uszanować pracę, którą już wykonałam i swoje prawo do błądzenia, poszukiwania, rozwijania się na najróżniejsze sposoby... Bo jednocześnie wiem i czuję, że ta doktoratowa przygoda była dla mnie bardzo rozwijająca i dużo mi dał tamten czas.

Jesienią częstotliowść publikowania postów na moim blogu spadła. Nie miałam czasu i energii, by zabiegać o nowe grono odbiorców. Musiałam się na chwilę wyłączyć, żeby dokończyć pisanie pracy. Było w tym sporo napięcia i trudu. 

Trochę wyglądało to tak, jakbym musiała na chwilę zwolnić - bardzo zwolnić - na nowo obranej, dodającej skrzydeł ścieżce. Niełatwo było złożyć te rwące się do lotu skrzydła. Złożyć skrzydła, czyli skupić się jeszcze na moment na czymś innym. Bo o podcinaniu skrzydeł nie mogło już być mowy. Ale byłam spokojna o marzenia. Wiedziałam, że DoM istnieje i już nic mi go nie odbierze. Pewne sprawy będą się jedynie odbywać wolniej. Wiec było to jak poczekalnia...

Wyobrażałam sobie wtedy doktorat i bloga jak dwa ważne dla mnie drzewa. Żadnego nie chciałam wyciąć. To pierwsze było starsze, ale i większe, ocalone z trudem, ale miałam wiarę w to, że przyniesie owoce i wyobrażałam sobie, że choć będzie dziwnym gatunkiem drzewa w ogrodzie mego przyszłego życia, to jednak miło będzie czasem odpocząć w jego cieniu i mieć w sercu tę pewność, że ono żyje dzięki mnie - że wytrwałam do końca. A drugie drzewo - to młode, buchające nieświadomą jeszcze wielu spraw zielenią, oczarowujące i nęcące pełną zaangażowania przygodą - jakoś na tym nie ucierpiało bardzo. Teraz już jemu będą mogła poświęcić więcej skrawków mojego wolnego czasu. Piszę "skrawków", bo macierzyństwo jest teraz główną treścią mojego życia. Ale myślę, że akurat to dla mojego młodego drzewa nie najgorzej.

Tyle osobistych wyznań, a teraz zasłuchajcie się ze mną w słowa tej piosenki. Bardzo jej teraz potrzebuję. Poczuć ulgę.


fot. Krzysztof Wieczerzak ©

26 stycznia 2014

Księga Rodzicielstwa Bliskości

(William Sears, Martha Sears, mamania 2013)

 

fot. Krzysztof Wieczerzak ©

 

 

Dojrzewać z dziećmi od chwili ich narodzin

Tego typu książki są jak moi cisi sojusznicy, którzy pomagają mi rozwijać się w pełnym bliskości stylu wychowywania dzieci wtedy, gdy otaczający mnie ludzie kiwają ze współczuciem głowami, gdy słyszą, że nie odkładam synka na codzienne drzemki do łóżeczka, tylko noszę go w chuście, albo dziwią się, że nie zaproponowałam mojemu dziecku smoczka, lecz wolę go karmić piersią tak często, jak tego zapragnie.

Ale jest to też książka, która pomaga mi nieraz przekonywać samą siebie, wtedy gdy bywam już bardzo zmęczona, do słuszności obranej kiedyś drogi polegającej na budowaniu silnej więzi z dziećmi. Ostatecznie równowaga i wyznaczanie granic jest tym z siedmiu filarów Rodzicielstwa Bliskości wymienionym przez Saersów, który jest dla mnie największym wyzwaniem, ale też próby jego podejmowania przynoszą mi najwięcej radości. 

Zaczynam bowiem zwracać uwagę na moje potrzeby jako mamy i nagle moje macierzyństwo staje się przestrzenią spotkania pomiędzy mną-dorosłą i mną-małą, schowaną głęboko, wewnętrzną dziewczynką, którą kiedyś byłam...


Bliskość

Zdaniem autorów książki - pediatrów i rodziców ośmiorga dzieci (w tym jednego z zespołem Downa, jednego adoptowanego oraz jednego będącego tzw. "dzieckiem o dużych potrzebach") - bliskość jest fundamentem udanego rodzicielstwa. Udanego, czyli zapewniającego dzieciom wszechstronny rozwój, a rodzicom satysfakcję. Udanego, czyli także przynoszącego całej rodzinie szczęście i harmonię pomimo przeżywania naturalnych trudności, które przynosi życie.

Searsowie rozumieją bliskość jako budowanie z dziećmi więzi pełnej miłości i zaufania. Taka bliskość jest przywiązaniem, które jednak nie stanowi niewolniczego uwiązania, lecz pozwala szanować wzajemne granice. Zamiast wychowania do niezależności albo uzależnienia dzieci od siebie, proponują oni trzeci rozwiązanie: odsłaniają prawdę o współzależności jako podstawie udanych relacji społecznych. Kluczem do wchodzenia w tego typu związku z dziećmi i utrzymywania owej bliskości jest umiejętność wsłuchiwania się w potrzeby dziecka, a zarazem wiara w to, że mały członek rodziny potrafi te potrzeby komunikować od pierwszych minut życia, a rodzice są zdolni na nie odpowiedzieć.


Filary Rodzicielstwa Bliskości

Główna część książki skupiona jest wokół przedstawienia siedmiu narzędzi, za pomocą których rodzice mogą nawiązać ze swoim nowo narodzonym dzieckiem relację pełną bliskości. 

1. Bliskość od chwili porodu. 
(w związku z tym można przeczytać, iż warto wykazać się w stosunku do personelu medycznego asertywnością i "zawalczyć" o maksimum bezpośredniego kontaktu ze swoim nowo narodzonym dzieckiem podczas pobytu w szpitalu)

2. Karmienie piersią.
(w tej części - wiele pożytecznych informacji na temat biologicznych przemian dokonujących się w organizmie kobiety po porodzie, które sprawiają, że karmienie piersią wpływa korzystnie nie tyko na niemowlę, ale też na matkę)
 
3. Noszenie dziecka przy sobie.
(tu spora dawka wiedzy na temat zaspakajania podstawowej potrzeby niemowlaka, jaką jest po prostu fizyczna bliskość opiekuna)
 
4. Spanie przy dziecku.
(w tym temacie przede wszystkim wiele na temat tego, czym charakteryzuje się sen małego dziecka, jak normalne jest to, że nie przesypia całej nocy tak, jak dorośli i dlaczego wspólne spanie z dzieckiem jest nie tylko wygodne dla rodziców, ale i korzystne dla dziecka)
 
5. Słuchanie płaczu dziecka jako ważnego sygnału.
(odnośnie tego tematu warto przeczytać, jak Searsowie obalają mit mówiący, iż małe dziecko "musi się wypłakać" i przekonują, że płacz jest naturalnym sposobem komunikacji noworodka i niemowlęcia)

6. Równowaga i wyznaczanie granic.
(tu wiele cennych wskazówek, jak będąc "bliskim rodzicem" zadbać o swoje własne potrzeby, żeby uniknąć wypalenia)
 
7. Wystrzeganie się trenerów dzieci. 
(rozdział dodający otuchy rodzicom, którzy są zmuszeni stykać się w swoim otoczeniu z wieloma doradcami, którzy woleliby dziecko naginać do oczekiwań dorosłych, zamiast podążać za jego potrzebami)

Omawiając każdy z wymienionych punktów, Searsowie dzielą się tam nie tylko wynikami najnowszych badań i obserwacjami ze swojej praktyki pediatrycznej, ale także osobistym doświadczeniem. Nie brak w tej części książki praktycznych rad i zachęty do poszukiwania swoich własnych rozwiązań, bowiem - jak podkreślają autorzy - filary RB to nie sztywne zasady, do których trzeba się zastosować, żeby coś osiągnąć, lecz narzędzia, z którymi można eksperymentować, dowolnie dobierać i modelować ich użycie w zgodzie z indywidualnymi potrzebami dzieci i rodziców. 


Łagodność i moc

Właśnie to podoba mi się w tej książce najbardziej. Jej konkretny, a jednocześnie bardzo delikatny ton. Autorzy zamiast na siłę nakłaniać do swojej wizji rodzicielstwa, rzeczowo prezentują sprawdzone przez siebie metody, zachęcając czytelników przede wszystkim do posługiwania się wrodzonym instynktem. Wierzą bowiem, że nie ma dzieci jednakowych i każdy rodzic może sam stać się najlepszym ekspertem od potrzeb swojego syna czy córki. 

W rodzicielstwie bliskości chodzi o nawiązanie kontaktu z dzieckiem, a nie o spełnienie listy zadań, by zasłużyć na odznakę "dobrej matki". W twoim życiu mogą istnieć okoliczności, które uniemożliwią ci stosowanie wszystkich Filarów RB, możesz też po prostu nie chcieć używać niektórych narzędzi rodzicielstwa bliskości. Na przykład z pewnością nie jesteś złą matką, jeśli nie śpisz ze swoim dzieckiem. Jest wiele wspaniale się rozwijających niemowląt i rodziców, którzy śpią w osobnych pokojach i mają wspaniałe relacje. Rozważ Filary RB jako punkty wyjściowe do twojego rodzicielstwa. Weź z nich to, co działa w przypadku twoim i twojej rodziny, i pozbądź się reszty. A kiedy ty i twoje dziecko poznacie się, stworzysz własną listę narzędzi bliskości - rzeczy, które robisz, aby zbudować swój kontakt z dzieckiem. Chodzi o to, żeby dowolnym sposobem nawiązać więź. Twoje dziecko nie porównuje cię z innymi matkami. Dla niego ty jesteś najlepsza.
  

24 stycznia 2014

Szczęście

 

Co jest dla Ciebie źródłem szczęścia na co dzień?
Jak DBASZ codziennie o to, aby sobie to szczęście zapewniać, odnajdywać je w strumieniu codziennych obowiązków?

Te dwa pytania nasunęły mi się po obejrzeniu drugiej części wywiadu z Adamem Dembowskim.

Zajrzyjcie do tego nagrania. Może znajdziecie tam coś inspirującego dla siebie.


 O pierwszej części wywiadu wspomniałam tutaj.   

23 stycznia 2014

Wrażliwość

 

Ostatnio na blogu Marty Waszczuk, który polecałam kiedyś tutaj, przeczytałam recenzję książki Brene Brown - Z wielką odwagą. Pozycja ta nosi wiele wyjaśniający podtytuł: Jak odwaga bycia wrażliwym zmienia to, jak żyjemy i kochamy, jakimi jesteśmy rodzicami i jak przewodzimy. W tym samym poście Marty można odnaleźć linki do dwóch nagrań video, w których amerykańska autorka dzieli się najważniejszymi wnioskami ze swoich badań nad wrażliwością.

Przemówienie Brene Brown dało mi wiele do myślenia. Do tej pory bowiem rozumiałam chyba wrażliwość dość wąsko. Kojarzyła mi się ona z postawą osoby, która jest czuła na cierpienie innych (także zwierząt), przez co przejmuje się ich losem, stara się być empatyczna, nieść pomoc i wsparcie. Byłabym również skłonna przypisać tę cechę ludziom, którzy łatwo wzruszają się, oglądając czasem nawet marny film zawierający jakieś tkliwe sceny rozstań, pożegnań, powrotów... No i jeszcze jedno: wrażliwość na piękno! Na pewno kogoś, kto potrafi się zachwycić jakimś krajobrazem albo dziełem sztuki, nazwałabym wrażliwym. Biorąc pod uwagę te trzy rozróżnienia, mogłabym powiedzieć o sobie, że sama jestem osobą wrażliwą i traktowałabym tę cechę jako swoją zaletę. Na pewno nie objaw słabości. 

Tymczasem Brene mówi przede wszystkim o tym, że panuje ogólna tendencja do wypierania wrażliwości jako wady, której należałoby się wystrzegać. Sama badaczka gorąco przed tym przestrzega, próbując pokazać, że wrażliwość w istocie znamionuje ludzi silnych i naprawdę odważnych.

Warto zauważyć, że Brown, mówiąc o wrażliwości, używa terminu "vulnerability". Nie chodzi jej więc ani o "sensitivity" ("tkliwość"), ani o "sensibility" ("emocjonalność"), ani o "sensitiveness" ("nadwrażłiwość", "czułość", "uczulenie"), ani oczywiście o "tenderness" ("rzewność"). Brene mówi o wrażliwości, która oznacza "słaby punkt", "poddatność na zranienie". Do nieskrywania tego typu wrażliwości namawia, odwołując się przy tym do prowadzonych przez siebie badań naukowych, ale i do osobistego doświadczenia. Zresztą obejrzyjcie i posłuchajcie tego sami:

 

Wersja z polskimi napisami: Potęga wrażliwości

To przemówienie sprawiło, że zaczęłam rozumieć wrażliwość znacznie szerzej niż do tej pory. Teraz rozumiem ją jako zdolność do przeżywania uczuć - zarówno tych przyjemnych (np. radość, zadowolenie, ulga), jak i tych nieprzyjemnych (np. złość, lęk, smutek). 

Poruszyło mnie to, co Brene powiedziała o niemożliwości selektywnego "zamrażania" emocji. Jeśli człowiek stara się nie dopuszczać do siebie swojego smutku, wściekłości czy strachu, to nie będzie umiał także przeżyć prawdziwej euforii i szczęścia. 

Od tej pory będę postrzegać wrażliwość jako gotowość do rozpoznawania, nazywania i spotykania się ze swoimi prawdziwymi emocjami, z całym ich bogactwem. To oznacza dla mnie taką próbę bycia wyczulonym na uczucia, czyli nie znieczulania się - zwłaszcza wtedy, gdy do głosu dochodzą emocje trudne. 

Dużo łatwiej jest mi w ten sposób być wrażliwą na swoją radość, dużo trudniej - na smutek. Niełatwo mi spotkać się ze swoim lękiem, wolę udawać długo, że go nie ma. Złości zwykle w ogóle nie zauważam w porę. Poznaję ją dopiero wtedy, kiedy niestety przyjmuje postać niekontrolowanego wybuchu. 

Najlepiej o mojej słabej jeszcze wrażliwości na świat  trudnych dla mnie emocji świadczy pewna językowa nieumiejętność, dająca znać o sobie także podczas pisania tego posta. Trudno mi opisać swoje przyjemne emocje, nie umiem nazywać ich różnorodnych odcieni, ale wiem, że jest wiele odcieni radości i ufam, że dbając o swoją wrażliwość na wszystkie emocje (te przyjemne i te znacznie mniej) uda mi się przeżywać szczęście w całym jego bogactwie i opowiadać o tym, dzieląc się nim z innymi.

Wrażliwość to umiejętność bycia uważnym na swoje uczucia. To także proces u-ważniania emocji. Czynienia tej - często zaniedbywanej sfery osobowości - ważną.

Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opini na ten temat.

Czym dla Ciebie jest wrażliwość?
Co myślisz o odwadze pokazywania swoich słabych punktów i wystawiania się na zranienie?
Z jakimi swoimi uczuciami jest Ci się najtrudniej spotkać, a z jakimi najłatwiej?

Dużo wątków, prawda? Jakieś komentarze? Zapraszam do dzielenia się spostrzeżeniami! 

22 stycznia 2014

Rozwój

    

W jednym nagraniu z Adamem Dębowskiem, współzałożycielem Instytutu Liderów Zmian, psychologiem biznesu i trenerem coachów, usłyszałam o różnicy pomiędzy rozwijaniem się a ROZWIJANIEM SIEBIE

Spodobało mi się także to, co powiedział o potrzebie rozwijania się dla innych, z innymi i poprzez innych... 

Polecam obejrzenie tego krótkiego filmiku.


A dla Ciebie? Co było ciekawego w tej wypowiedzi?

15 stycznia 2014

SMART

 

Dla ludzi, którzy zasmakowali już nieco w rozwoju osobistym i świadomym przeżywaniu własnego życia, nie będzie to zapewne żadna nowość.

A jednak mam przekonanie, że utrwalania pewnych treści, nawyków itp. nigdy za wiele. Poza tym czymś innym jest wiedzieć, czymś innym - zastosować w praktyce. 

Może więc w związku z Nowym Rokiem i wzmożonym czasem planowania warto przypomnieć sobie, czym powinien charakteryzować się dobrze sformułowany CEL, aby zwiększyć szansę jego realizacji.

fot. Krzysztof Wieczerzak ©

Mówi o tym akronim SMART, według którego CEL powinien być:

S - Simple (prosty, tzn. bardzo konkretny i szczegółowo określony)

M - Measurable (mierzalny - tak aby można było liczbowo określić stopień jego realizacji)

A - Achievable (osiągalny, czyli realistyczny, nieprzekraczający naszych możliwości osiągnięcia go)

R - Relevant (istotny, a więc związany z jakąś ważną wartością dla osoby, która go sobie wyznacza)

T -  Timely defined (określony w czasie, aby data jego realizacji mobilizowała)

***

Przykład:

(S) przygotuję warsztat rozwojowy na temat odkrywania swojego wewnętrznego bogactwa

(M) w postaci konspektu zawierającego 6 konkretnych ćwiczeń

(A) będzie on dotyczył tego, co już w pewnym stopniu przygotowałam (Pudełko z Mocnymi Stronami) dzięki czemu łatwiej mi będzie pogodzić jego przygotowanie z moimi obecnymi obowiązkami domowymi i naukowymi

(R) potrzebuję to zrobić, dlatego że mam głębokie przekonanie, iż chciałabym w życiu robić to, co lubię i że to może być pomocne dla innych

(T) zrobię do do końca marca

14 stycznia 2014

Czuwać nad snem

 

Taki paradoks.  

Gdy sen małego dziecka czasami taki jeszcze niepewny, niespokojny, płytki, przerywany, napęczniały snami...

Czuwać nad tym kruchym spaniem...


[powyższy - niepozorny niby - tekst napisałam wiele miesięcy temu; tworzenie tego wpisu przerwał "maleńki płacz" rozlegający się z sypialni; i tak przeczekał ten urwany post w wersji roboczej; jest on najlepszym dowodem na to, że w ostatnich miesiącach wieczory, zamiast na pisaniu bloga, upływają mi na czuwaniu nad snem kogoś, kto jest bardzo mały i bardzo tego potrzebuje]  

13 stycznia 2014

Serce Kobiety

 



Najpierw w ręce wpadł mi zaprojektowany przez nią kalendarz na rok 2014. Dostałam go w prezencie i potraktowałam jako szczególny znak dbałości o mnie ze strony mojej przyjaciółki.

Kalendarz Kobiety - 2014

Kalendarz urzeka zdjęciami kobiet na okładce i w środku (wszystkie wykonane przez Emilię Jaworską). Poza tym ma wszystko, czego mi potrzeba - tzn. miejsce na notatki oraz sigla czytań na każdy dzień. Zawiera też znacznie więcej niż byłam w stanie oczekiwać, a co jest jego ogromną zaletą. Otóż autorka, Katarzyna Marcinkowska, zamieściła w nim teksty swojego autorstwa dotyczące idei nowego feminizmu oraz porozsiewała na różnych stronach wiele pytań pobudzających do refleksji nad przeżywaniem kobiecości. Dzięki miejscom pozostawionym na wpisanie odpowiedzi kalendarz może stać się bardzo osobistym notatnikiem i przestrzenią twórczego namysłu - zgodnie z ideą przyświecającą jego pomysłodawczyni.

Choć jego wygląd został już przez nas określony - pisze w słowach powitania Kasia - Ty możesz nadać mu swój niepowtarzalny charakter. Mam nadzieję, że będzie on godnym towarzyszem na cały 2014 rok.

Przez kalendarz trafiłam na stronę projektu: 


Można tam odnaleźć wiele ciekawych wpisów na blogu Kasi, która jest osobą pasjonującą się tematem kobiecości przeżywanej w duchu wiary. Jako filozof z wykształcenia oraz jako żona i mama prowadzi ona warsztaty i konferencje dla kobiet oraz kursy przedmałżeńskie. To, co napisała o sobie, sprawia, że mam ochotę częściej zaglądać na jej stronę.


Fascynuje mnie połączenie ducha z ciałem oraz możliwość zrozumienia drugiego człowieka. Urzeka mnie tajemnica kobiecego ciała i macierzyństwa (zarówno fizycznego i duchowego). Fascynuje mnie także męskość. Ukształtowały mnie teatr Jerzego Grzegorzewskiego (który miałam szczęście jeszcze oglądać) oraz poezja Poświatowskiej i Brandsteattera. Wierzę w miłość na całe życie, w „geniusz kobiety” oraz w to, że „dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych”.

Zobaczymy, co wyniknie z tego kalendarzowego towarzystwa w tym roku! Myślę, że wiele dobrego.